Budzę się w środku nocy. Jakaś mgła
oblazła moje oczy. Spoglądam na zegarek...8 rano. SZLAK! To będzie zły dzień.
Spoglądam na łóżeczko. Jakaś mała
twarzyczka śmieje się do mnie w głos jakby chciała wykrzyczeć "W końcu
wstałaś mamo!". Czas wydoić trochę mleka. Się wydoić. Pół godzinki i z
głowy. To raz dwa, raz dwa. Mała płacze bo jej się nudzi. Minutnik stop. Dobra
- sytuacja opanowana. Raz dwa, raz dwa. Córka by się czegoś napiła. Minutnik
stop. Dzidzi napojone. Raz dwa, raz dwa. U coś mi tu śmierdzi. Minutnik
stop….Pół godziny minęło po godzinie i tak kilka razy dziennie.
O już przed jedenastą? Córka na drzemkę.
Mam czas dla siebie. Odpocznę. Tylko szybko zaparzę sobie kawę, zrobię pranie,
załaduję zmywarkę, wstawię obiad, pozamiatam i …koniec drzemki.
Może dziecko coś zje? Albo znowu będzie
się żywić miłością do mnie. Pobaw się sama maluszku, mama musi znowu się
wydoić. Taaa zapomnij, sama się bawić nie będę. Pół godziny odciągania tym
razem trwa półtorej godziny.
Idę schować mleko do lodówki. Szlak!
Znalazłam kawę, którą zrobiłam sobie o 11.
Może spacer? Wyprawa życia. 4 Piętro bez
windy. Dziwnym trafem przypominam sobie o czymś czego nie wzięłam dopiero na
parterze. Trudno, potrzeba matką wynalazku i coś się wymyśli. Relaks. Malutka
śpi. Czas wracać. Wchodzenie na 4 piętro z 8 kg klockiem i gondolą…3 dni
później.
Pić! Półtorej litra wody później
stwierdzam, że trzeba by było wymazać buzię i ciuszki córki farbującym
obiadkiem. Gotowe.
Mąż wraca do domu. Dziecko szaleje ze
szczęścia a ja mam czas dla siebie. Tylko powieszę pranie, posprzątam po
obiedzie…Już 19? Szlak!
Szybko wymoczyć malucha w wannie,
wypchać brzuszek mleczkiem i spać. Spokój i cisza. Relaksik. W TV jakiś
tasiemiec. Twarde postanowienie o wcześniejszym pójściu spać. Aha, zapomniałam
o kilku przelewach. Zapomniałam o piśmie do skarbówki. Szlak! Już północ. To
poszłam wcześniej spać…