poniedziałek, 6 października 2014

o śmierci słów kilka



Wczorajsza wiadomość o śmierci Anny Przybylskiej totalnie mnie rozbiła. Nie dlatego, że była to osoba publiczna, lubiana, utalentowana. Naszła mnie po prostu refleksja, że w tym samym czasie na świecie umarło kilkadziesiąt? kilkaset? młodych mam, które osierociły swoje dzieciaczki. Pierwsze co pomyślałam gdy dowiedziałam się o jej śmierci to DZIECI. 3 cudowne bąble, którym świat zawalił się w jednej minucie bez względu na to, czy były na śmierć swojej mamy przygotowywane czy też nie. 
Ja sama też szykuję się do bardzo poważnej operacji i powiem Wam szczerze, że nie myślę już o sobie a o tym, co stanie się gdy mnie zabraknie. Jest mi żal, że moja Kropelka nawet nie będzie mnie pamiętać a ja nigdy nie zobaczę jaką jest cudowną dziewczynką.
Życie jest bardzo krótkie i przyznaję się, że ucieka mi między palcami. Nie wyciskam z każdego dnia tyle ile bym mogła i czuję, że wiele już lat zmarnowałam na nic nierobienie.
Moja babcia też zmarła na raka. Zjadł ją całą od środka. Nie dał jej szans na obronę. Był bezlitosny. Musiała umierać w strasznych cierpieniach a była taką cudowną i ciepłą osobą. Nie wiem czy wierzycie w Boga czy też nie. Ja nie wierzę. Po tym wszystkim co dzieje się na świecie nie byłabym w stanie powiedzieć, że Bóg istnieje.

wtorek, 30 września 2014

Walka z otyłością

Miało być tak, że zacznę opisywać na blogu moją drogę do CHLO (chirurgiczne leczenie otyłości) dopiero w momencie, gdy będę już po operacji. Wiele jednak rzeczy i sytuacji zaczęło mi umykać i pewnie gdyby było już po wszystkim napisałabym jedynie, że jestem PO.

Spodziewam się fali krytyki i "hejtu" ze strony osób, które nigdy nie chorowały na otyłość patologiczną. Tak, tak CHOROWAŁY, bo otyłość kliniczna czy też patologiczna (zwał jak zwał) jest chorobą. 

Chcę jednak aby osoby, które cierpią ta tą okrutną przypadłość wiedziały, że jest szansa na lepsze życie.
W kilku postach będę opisywać moją drogę do bycia zdrowszą, sprawniejszą, czyli jak dostać się na CHLO bez większych pieniędzy, bo cały zabieg refundowany jest przez NFZ. Trzeba jedynie spełniać jeden warunek. Twoje BMI musi być większe niż 40. Może być też sytuacja, że do 40 Ci brakuję. Wówczas "ratują" Cię choroby towarzyszące Twojej otyłości, czyli np. nadciśnienie, cukrzyca, problemy ortopedyczne i t.p.

Jeśli już ktoś ma zamiar skomentować post słowami, że lepiej zająć się dietą i sportem, to niech sobie daruje. Gdyby to wszystko działało, to nie podejmowałabym tak radykalnej decyzji o zabiegu.

Dzisiaj wybieram się na 3 już konsultację z chirurgiem (za każdym razem inny lekarz i inne miasto).
Będę mogła bardziej szczegółowo opisać jak się do tego wszystkiego zabrać :)

poniedziałek, 1 września 2014

ISLANDIA moje miejsce na świecie

Nie wiem dlaczego wzięło mnie na wspomnienia. Od czasu do czasu łapie mnie pewna tęsknota za czymś co było i już nigdy nie wróci.

Byłam młoda i wydawało mi się, że mogę wszystko. Potrzebowałam zmian. Zmiany otoczenia. Poznania czegoś nowego. Odizolowania się od rodziny, znajomych, miasta. Padło na Islandię. Kraj odległy i niezwykły. Miejsce na Świecie, gdzie życie toczy się w innym tempie niż u nas. Wyspa zielona, przepiękna i groźna. Ludzie o zupełnie innej mentalności, na swój sposób skryci. Wszystko tam jest inne niż u nas.

Decyzja o wyjeździe została przeze mnie podjęta w 5 minut. Po dwóch dniach miałam już kupiony bilet a za tydzień wyjazd w nieznane. Rzuciłam pracę, studia. Problemy także zostawiłam w Gliwicach. Jechałam z myślą, że może już do Polski nie wrócę, bo po co.

Pracę dostałam w hotelu. Byłam sprzątaczką. Było ciężko ale nie pracowało się po milion godzin tygodniowo. Kilka godzin dziennie wystarczyło aby zarobić w miesiąc tyle, ile w Polsce nie zarobiłabym przez 4 miesiące. Stać mnie było na wiele ale niewiele mogłam kupić. A dlaczego? Bo mieszkałam kilkanaście kilometrów od najbliższego sklepu, co widać na zdjęciu :)


Pić też nie było co, bo na Islandii obowiązuje "półprohibicja" co oznacza, że alkohol jest bardzo drogi i można go kupić tylko w godzinach, gdzie i tak wszyscy są w pracy :)

Cieszyłam się jednaj, że trafię w miejsce gdzie będę mogła odciąć się od Polaków. Doszlifować angielski i może złapać troszkę islandzkiego. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jest na miejscu więcej Polaków niż Islandczyków. Myślałam,że szlak mnie trafi!

Na szczęście nie musiałam pracować od rana do wieczora. Było kilka wolnych dni a to oznacza, że można zwiedzać! Zobaczyć coś o czym nigdy nie wiedziałam. Przecierać oczy ze zdumienia, że istnieją na świecie tak piękne miejsca nie tknięte ręką człowieka.

Spędziłam na Islandii pół roku. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to było najpiękniejsze pół roku w moim życiu. Wtedy tak nie myślałam. Więcej płakałam i błagałam już o powrót do domu. Polacy bardzo dali mi tam w dupę i nie ma co ukrywać. Skończyły się białe noce a zaczęła szarość. Dni stawały się ciemne a moja psychika mocno kulała. 
I tak po 6 miesiącach wróciłam do rzeczywistości. Od tamtej pory nie zrobiłam już nic szalonego. Zaczęłam egzystować. 
Pora zmienić coś w swoim życiu. Oznajmiłam mojemu A, że mam zamiar odkrywać świat a nie tylko oglądać go w Internecie. Chcę zwiedzać i czerpać z życia ile się da. I bardzo bardzo chciałabym aby moja rodzina mogła zobaczyć Islandię, bo to takie moje miejsce na ziemi.















poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Astra - klub odkrywców dobrego smaku

Dzięki uprzejmości Astra - Klub Odkrywców Dobrego Smaku dostałam do przetestowania dwa pudełeczka z herbatą. Jedno opakowanie to zielona herbata z trawą cytrynową a druga to zielona herbata z miętą. 
Elianka sprawdziła wytrzymałość pudełka oraz jego smak. Po wyrazie buzi stwierdzam, że pudełka zdały test celująco.
Z mojej strony mogę jedynie dodać, że wygląd opakowania jest skromny, w tonacji zielonej, bez zbędnych ozdobników. Taki klasyczny wizerunek pudełek z herbatą, co może (chociaż nie musi) powodować, że nie będzie się ona wyróżniać na sklepowej półce.


 Na pierwszy ogień poszły u mnie saszetki z trawą cytrynową. Jako, że ja nie potrafię pić herbat w ilości mini, zaparzyłam sobie ilość hurtową :) Takie tam pół literka pysznej herbatki.


Ale do rzeczy. Bo o smak tu chodzi przecież. I stwierdzam co następuje:
- saszetka z trawą cytrynową ma bardzo delikatny smak zielonej herbaty
i wyczuwalny aromat trawy;
- jeśli ktoś nie przepada za intensywnym smakiem zielonej herbaty to ta firma jest dla Ciebie, bo smak jest naprawdę bardzo delikatny;
- herbata idealnie sprawdziła się jako orzeźwiający napój w upalne dnia lata. Schodzona z kostkami lodu smakuje o wiele lepiej niż kupne Nestea czy inne cuda;

Co do zielonej herbaty z miętą:
- jest równie delikatna w smaku co herbata z trawą cytrynową;
- jest super orzeźwiająca
- mnie osobiście bardziej pasuje do wieczornego filmu ale nie próbowałam jej na zimno z lodem więc ciężko stwierdzić;

Cieszę się niezmiernie, że mogłam skosztować pysznej herbatki i że mogę pisać o niej w superlatywach. Jest smaczna i polecam ją każdemu.


środa, 16 lipca 2014

o pseudoprzyjacielach słów kilka

O fałszywych przyjaciołach czas coś napisać, bo pewnie każdy z nas miał w swoim życiu "przyjaciela", który okazał się zwykłą szują. Niestety takim jesteśmy gatunkiem, że nic nie robimy bezinteresownie. We wszystkim widzimy jakiś cel
i to bez znaczenia czy chcemy zaspokoić własne ego, czy najnormalniej w świecie komuś zrobić ała.

Czasami to my sami wybieramy sobie pseudoprzyjaciela i pokładamy w nim nadzieję na pokrewną duszą ever. Czasami przyplącze się do nas jakaś persona ni stąd ni zowąd i nagle okazuje się, że jest nam nieprawdopodobnie bliska.

Zdarza się, że rozpracujemy oszusta w kilka tygodni. Bywa też tak, że musi minąć ładnych parę lat aby zorientować się, że nasz super przyjaciel choruje np. na zaburzenia narcystyczne. Takie właśnie osoby potrzebują nas do tego aby dowartościowywać siebie za wszelką cenę ale jakoś w drugim kierunku to nie działa. Taka osoba chwali się sobą, swoim wyglądem, osiągnięciami, pomalowanymi ścianami, ciuchami, narzeczonym, WSZYSTKIM! Jeśli natomiast Ty chcesz pochwalić się rzeczą którą zrobiłaś, uszyłaś, stworzyłaś, namalowaś it.p.  i liczysz na to, że mając koło siebie najserdeczniejszą osobę usłyszysz pochwałę, nagle słyszysz....."nooo dziwne". 

I teraz jest tak... Zaczynasz się zastanawiać czy wszystko jest tak jak być powinno? Analizujesz Waszą znajomość i nagle okazuje się, że Ty wiesz o tej osobie wszystko a ona o Tobie prawie nic, bo ciągle zajęta była  opowiadaniem o sobie. Zaczynasz odczuwać jakąś taką dziwną zazdrość o to, co ona ma, jak wygląda, co robi, bo potrafiła zmówić Ci, że jest lepsza od innych, ładniejsza, szczęśliwsza. Skoro Ty chwaliłaś ją za wszystko i mówiłaś jej to co chciała usłyszeć (że schudła, że ma śliczną sukienkę, że przepięknie pomalowała szafkę), a ona kwitowała twoje sukcesy wzruszeniem ramion, stajesz się przygnębiona i wydaje Ci się, że jesteś gorszą a ona usatysfakcjonowana.

Najłatwiej powiedzieć, że trzeba by było odseparować się o takiej osoby raz na zawsze. Obawiam się jednak, że nie jest to aż tak proste i często lgniemy do nich jak ćma do ognia. Nie potrafię tego wytłumaczyć ale tak jest.
Ciekawe, czy ktoś z Was miał takiego "przyjaciela"?


poniedziałek, 7 lipca 2014

Nie chce się być

Nadchodzi taki moment w życiu, gdy ogarnia Cię wszechogarniająca niechęć,  niemoc i bezradność. Budzisz się wkurwiona na słońce bo świeci albo na słońce bo nie świeci. Wychodzisz z sypialni rano i błagasz by za drzwiami jakimś cudem krasnoludki przez noc wysprzątały Ci mieszkanie. Niestety to nie bajka. Syf się mnoży a Tobie chce się rzygać. Chcesz coś zrobić ale nie wiesz od czego zacząć. Totalna niemoc. 

Nie możesz zrobić nic, bo mały 7-miesięczny rzepek czepia się Twojej nogi jak tylko próbujesz się ruszyć. Niechęć.  Liczysz na faceta ale wychodzi jak zawsze. Umiesz liczyć licz na siebie.

Ogarnia mnie złość na wszystkich i na wszystko. Kryję emocję
i płaczę po kątach.  Partnerowi obrywa się za całe zło tego świata ale nie żałuję go. Po tylu miesiącach od porodu, przy którym ratowali życie i moje i córki, nie doczekała się nawet zdechłego kwiatka.

Przygnębiające jest to uczucie podniecenia w momencie, gdy cieszysz się na myśl o samotnych zakupach w supermarkecie.
Pragnę gdzieś wyjechać chociaż na weekend.  Tylko ja i ja. Odetchnąć i w spokoju czekać jak krasnoludki odgruzują mi chałupę.

Permanentne zmęczenie od chwili narodzin dziecka. Ale jak jest okazja położyć się w południe to oczywiście znajdzie się kilka ważniejszych spraw do wykonania na już.
Ta moja złość zeżre mnie do kości.

sobota, 5 lipca 2014

mamy potrafią - relacja z Kiermaszu Dizajnu Dziecięcego w Żywcu


Post miał się pojawić na gorąco, ale moje dziecko weszło w etap „rzepka” i nie mam czasu na nic.

Mimo wszystko emocje po kiermaszu nie opadły, bo otaczają mnie teraz w domu te wszystkie cuda, które tam kupiłam.

Ogólnie NIE polecam pojawiać się w takich miejscach. Jeśli za rok będzie kolejny kiermasz, to nie jedź tam! 

A oto kilka powodów dla których NIE warto jeździć po takich miejscach:

1.       Dostajesz oczopląsu. Wszystko Ci się podoba i następuje burza mózgu, bo chcesz wszystko i zastanawiasz się ile będzie trwała budowa nowego domu aby te wszystkie rzeczy pomieścić.

2.       Zostajesz bankrutem. Mimo, że obiecujesz sobie, że tylko będziesz „Apaczem”, to i tak na cito szukasz bankomatu.

3.       Ludzie są tam wyjątkowo mili i sympatyczni. Więc jeśli nie chcesz dziwnie wyglądać po ogromnej dawce pozytywnej energii przez kilka kolejnych dni, to NIE PRZYJEŻDŻAJ!

Co tu dużo pisać…przejechałam ponad 100 km z Gliwic do Żywca zaledwie na parę chwil i nie żałuję.





















































U cudownych Pań z TITOT.PL kupiłam rewelacyjne spodenki w stylu marynarskim oraz świetną chustę z którą się już nie rozstajemy :)









Dzięki mięciutkim TUPTUSIOM z ekotuptusie.pl bez problemu mogę puszczać Eliankę na działce i wiem, że czuje się komfortowo, bo idealnie dopasowują się do malutkiej stópki.





 Niebieski misiu w kropeczki od Lala Love skradł moje serce





Super mięciusi słonik od Kura-d musiał być mój. Jedynie kolor wybierał mój luby, żeby nie było, że nie ma prawa głosu. Szkoda, że Elianka jest jeszcze na słonika za mała ale nadejdzie czas, że pokocha go tak jak ja :)





Serdecznie pozdrawiam kinderki.eu, bo to dzięki takim fajnym babeczkom istnieją miejsca jak te w Żywcu.






środa, 25 czerwca 2014

dzień z życia matki

Budzę się w środku nocy. Jakaś mgła oblazła moje oczy. Spoglądam na zegarek...8 rano. SZLAK! To będzie zły dzień.

Spoglądam na łóżeczko. Jakaś mała twarzyczka śmieje się do mnie w głos jakby chciała wykrzyczeć "W końcu wstałaś mamo!". Czas wydoić trochę mleka. Się wydoić. Pół godzinki i z głowy. To raz dwa, raz dwa. Mała płacze bo jej się nudzi. Minutnik stop. Dobra - sytuacja opanowana. Raz dwa, raz dwa. Córka by się czegoś napiła. Minutnik stop. Dzidzi napojone. Raz dwa, raz dwa. U coś mi tu śmierdzi. Minutnik stop….Pół godziny minęło po godzinie i tak kilka razy dziennie.

O już przed jedenastą? Córka na drzemkę. Mam czas dla siebie. Odpocznę. Tylko szybko zaparzę sobie kawę, zrobię pranie, załaduję zmywarkę, wstawię obiad, pozamiatam i …koniec drzemki.

Może dziecko coś zje? Albo znowu będzie się żywić miłością do mnie. Pobaw się sama maluszku, mama musi znowu się wydoić. Taaa zapomnij, sama się bawić nie będę. Pół godziny odciągania tym razem trwa półtorej godziny.
Idę schować mleko do lodówki. Szlak! Znalazłam kawę, którą zrobiłam sobie o 11.
Może spacer? Wyprawa życia. 4 Piętro bez windy. Dziwnym trafem przypominam sobie o czymś czego nie wzięłam dopiero na parterze. Trudno, potrzeba matką wynalazku i coś się wymyśli. Relaks. Malutka śpi. Czas wracać. Wchodzenie na 4 piętro z 8 kg klockiem i gondolą…3 dni później.

Pić! Półtorej litra wody później stwierdzam, że trzeba by było wymazać buzię i ciuszki córki farbującym obiadkiem. Gotowe.

Mąż wraca do domu. Dziecko szaleje ze szczęścia a ja mam czas dla siebie. Tylko powieszę pranie, posprzątam po obiedzie…Już 19? Szlak!

Szybko wymoczyć malucha w wannie, wypchać brzuszek mleczkiem i spać. Spokój i cisza. Relaksik. W TV jakiś tasiemiec. Twarde postanowienie o wcześniejszym pójściu spać. Aha, zapomniałam o kilku przelewach. Zapomniałam o piśmie do skarbówki. Szlak! Już północ. To poszłam wcześniej spać…


poniedziałek, 23 czerwca 2014

Choroba dziecka

   Będąc kompletnie niedoświadczoną mamą przeżywaj istny koszmar w momencie, gdy mój maluszek zaczyna chorować. Chorować!!! To zbyt wiele powiedziane. Odpukać w niemalowane moja córka w ciągu 7 miesięcy załapała 3 katarek. Mimo wszystko cierpię, przeżywam każdego jej gluta z nosa. Cierpię podwójnie przy odciąganiu glutów Katarkiem. Elianka bardzo tego nie lubi i płacze przy tym tak drastycznie, że ja zaczynam płakać razem z nią. Już nawet przewijak kojarzy jej się z czymś złym i próba położenia jej tam kończy się...RYKIEM. Leci jej z tego noska a ja ograniczam oczyszczanie go do minimum. Już wolę aby zostawiała za sobą znaki jak jakiś ślimak no ale ile można? Nie radzę sobie z tym kompletnie i strach mnie obleciał na samą myśl o tym, że mój skarbek zachoruje kiedyś poważniej niż tylko na katar. Uważam, że takie maleństwa nie mają prawa cierpieć.

Nie jestem sobie w stanie wyobrazić co czują rodzice maluszków tak bardzo schorowanych, które tygodniami leżą chore w szpitalach. Przecież serce im się łapie na 1000 malutkich kawałków.


Nie wiem drogie mamy, naprawdę nie wiem jak WY sobie radzicie gdy choruje Wasz bąbelek?

poniedziałek, 2 czerwca 2014

dzień dziecka


Ń   A

Wpis będzie krótki, ale dla mnie ważny. A dlaczego ważny? Bo to nasz pierwszy dzień dziecka z dzidziusiem przy boku. 

Cudowne uczucie ogarnia moje serce gdy przypomnę sobie ten dzień. Nic szczególnego nie robiliśmy, bo ciężko zorganizować coś dla 6 miesięcznego maluszka, ale mimo wszystko cieszyłam się jak głupia. Pierwszy dzień dziecka gdzie nie myślałam o sobie i nie liczyłam na żadne życzenia ani prezenty.

Już nie mogę doczekać się kolejnych dni dziecka. Elianka będzie już bardziej świadoma i zorganizujemy jej czas od rana do wieczora. Ach jak to cudownie mieć maluszka...

czwartek, 29 maja 2014

Kiedy puszczają mi nerwy...

Jestem typem złośnika, nerwowy rocznik, zwał jak zwał. 

Brak mi cierpliwości, nienawidzę porażek i jak ktoś zwraca mi uwagę. 

Wiecznie chodzę wkurzona. Taki wredny typ i już. 

Gdy byłam w ciąży już się martwiłam, jak to będzie jak dziecko będzie ryczeć, a ja z tymi moimi nerwami...!!! 

Bliska mi koleżanka zapewniała mnie, że z dzieckiem jest inaczej, nie da się na nie złościć od tak bo tak. 

No cóż...chyba gdzieś małym drukiem napisane było, że nie dotyczy Darii Milian. 

Takie mnie szczęście spotkało, że urodziła mi się córka niepłacząca, grzeczna, uśmiechnięta....do czasu...

Bejbe me skończyło 6 miesięcy i skończyła się sielanka. Mała ryczy ciągle, nagle i bez powodu. 

"Gdybyś nie brała jej ciągle na ręce jak tylko zapiszczy, to by Ci teraz nie ryczała". 

"Rozwydrzyłaś ją tym ciągłym braniem na ręce jak tylko zapłacze".

No i dobra... Pewnie trochę racji w tym jest... Trudno...Tylko po co ona płacze?

I dzisiaj nie wytrzymałam. Podniosłam na Eliankę głos. Straciłam głowę i krzyknęłam na nią, a ona zamarła na chwilkę, wystraszyła się i dostała histerii. 

Ehhh cały dzień mnie to prześladuje. Nie jestem z siebie dumna. Myślałam, że do mojego maluszka będę miała więcej cierpliwości. Może da się tego jakoś nauczyć?

W każdym razie zżerają mnie wyrzuty sumienia i chyba zapiszę się na jogę.

Z tego miejsca pragnę napisać tylko tyle: 

PRZEPRASZAM CIĘ MÓJ MALUSZKU!!! OBIECUJĘ CI, ŻE BĘDĘ UCZYĆ SIĘ CIERPLIWOŚCI

Rok później...

Tak....

Półtorej roku temu ostatni wpis.

Sporo się od tego czasu zmieniło prócz mojej wagi :)

W lutym zeszłego roku opisywałam tu, że staramy się długo o dzidzi i tak oto jestem szczęśliwą mamą 6-miesięcznej Elianki. Miesiąc po wpisie, jak schudłam 7 kg, zaszłam w ciążę.

Ciąża do lekkich nie należała.
Powiedziałabym, że była męczarnią. Waga mi w tym nie pomagała. No i mój partner też nie ułatwiał mi życia swoimi wybrykami.
Ciąża skończyła się cesarką, bo wylądowałam w szpitalu z ciśnieniem 210/100 i stanem przedrzucawkowym. Malutka urodziła się w 37 tygodniu i była mocno niedotleniona. Zdążyłam jedynie pocałować ją w czółko i zabrali ją do reanimacji. Potem już jej nie widziałam. Mnie odwieziono na salę pooperacyjną, a Eliankę do inkubatora.

Mówili mi o moim dziecku straszne rzeczy. Że jest bardzo niedotleniona, "nie ruchawa", że ma złe wyniki. Jeszcze przy wypisie lekarz stwierdził, że mała ma nieprawidłowy obraz usg główki. 
Na szczęście to wszystko okazało się totalną bzdurą, bo ten szpital TAK MA. Straszą rodziców mimo tego, że dzieciątko jest zdrowe. 

Tyle na chwilę obecną o moim życiu :) Fajnie tu być znowu. 
Mam nadzieję, że kolejny wpis nie będzie za kolejny rok.
.
.
.
.
.
Postanowiłam nie kasować poprzednich postów, bo to dla mnie troszkę jak pamiątka