Nadchodzi
taki moment w życiu, gdy ogarnia Cię wszechogarniająca niechęć, niemoc i
bezradność. Budzisz się wkurwiona na słońce bo świeci albo na słońce bo
nie świeci. Wychodzisz z sypialni rano i
błagasz by za drzwiami jakimś cudem krasnoludki przez noc wysprzątały Ci
mieszkanie. Niestety to nie bajka. Syf się mnoży a Tobie chce się rzygać.
Chcesz coś zrobić ale nie wiesz od czego zacząć. Totalna niemoc.
Nie
możesz zrobić nic, bo mały 7-miesięczny rzepek czepia się Twojej nogi jak tylko
próbujesz się ruszyć. Niechęć. Liczysz na faceta ale wychodzi jak zawsze.
Umiesz liczyć licz na siebie.
Ogarnia
mnie złość na wszystkich i na wszystko. Kryję emocję
i płaczę po kątach. Partnerowi obrywa się za całe zło tego świata ale nie żałuję go. Po tylu miesiącach od porodu, przy którym ratowali życie i moje i córki, nie doczekała się nawet zdechłego kwiatka.
i płaczę po kątach. Partnerowi obrywa się za całe zło tego świata ale nie żałuję go. Po tylu miesiącach od porodu, przy którym ratowali życie i moje i córki, nie doczekała się nawet zdechłego kwiatka.
Przygnębiające
jest to uczucie podniecenia w momencie, gdy cieszysz się na myśl o samotnych
zakupach w supermarkecie.
Pragnę
gdzieś wyjechać chociaż na weekend. Tylko ja i ja. Odetchnąć i w spokoju
czekać jak krasnoludki odgruzują mi chałupę.
Permanentne
zmęczenie od chwili narodzin dziecka. Ale jak jest okazja położyć się w
południe to oczywiście znajdzie się kilka ważniejszych spraw do wykonania na
już.
Ta
moja złość zeżre mnie do kości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz